czwartek, 12 października 2017

Tajemnicze światło w Tatrach

                                                                                                                                          

       
Długo czekałem na swój wymarzony urlop w górach, czas moich najczęściej samotnych wypraw. Tym razem wypadał on w jesieni. Poprzednim razem byłem w Zakopanem w lipcu i cały czas lał deszcz,a potem nawet spadło trochę śniegu. A teraz późną jesienią, czy będzie mróz?  Po przyjeździe i dwudniowej klimatyzacji planuję wyprawę na Kasprowy Wierch i zejście z niego. Wyzwanie jest kuszące.
Rano po godzinie siódmej jestem w drodze na Polanę Kondratową i zaopatrzony w prowiant ruszam w stronę Kasprowego. Łagodne szczyty Czerwonych Wierchów zapraszają do wędrówki, więc tak około ósmej maszeruję od schroniska w Dolinie Kondratowej na szeroką Przełęcz pod Kopę Kondracką (1863 m). Pogoda zapowiada się słoneczna więc dość sprawnie przechodzę przez rozległą część Doliny, omijam kocioł zwany Piekłem. Od jakiegoś czasu słyszę porykiwania jeleni w zielonych  „plamach lasu”, są donośne i brzmią niesamowicie – potężnie i groźnie. Przechodząc dość blisko oglądam się wielokrotnie i staram się wspinać bez większego hałasu.
Z pewnym wysiłkiem dochodzę poniżej Suchego Wierchu Kondrackiego, odpoczywam kilka minut i powoli idę na wschód granią Wierchów w kierunku Kasprowego. Zielone Tatry Bielskie widniejące w oddali są ciche i senne, czuję pełny relaks spoglądając na nie. Dotychczas wszystko było niemal idealne, ale nie wiadomo skąd niespodziewanie  za mną pojawiają się ciemne mgły, idą szeroko na grań Czerwonych Wierchów i nagle zatrzymują się, przynajmniej tak mi się wydaje. Po północnej stronie widoczność staje się coraz gorsza.
Dwustumetrowe zbocze  po polskiej stronie ciemnieje, urwisty źleb wygląda tajemniczo i groźnie, gdzie się podziało jasne niebo? Czuję niepokój bo turystów nagle ubyło, zrobiło się pusto i nieprzyjemnie. Pewnie szykuje się gwałtowne załamanie pogody a ja stoję na samym wiersycku i zaczyna wiać i świstać. Gdy mgły weszły na szczyty wycieczka stała się  niebezpieczna. Jakiekolwiek zboczenie ze szlaku przy takiej pogodzie może  skończyć się nawet upadkiem w przepaść. Ale mam nadzieję, że do takich sytuacji nie dojdzie. Na tej pozornie nieskomplikowanej trasie było już wiele nieszczęśliwych wypadków.
Nerwowo ruszam dalej, idę granitową ścieżką pełną drobnych kamieni i  rudych traw, situ skuciny i jakichś drobnych krzewinek polodowcowych oraz chyba jesiennych różowych kwiatuszków w kształcie dzwonków. Rośliny trzymają się tu dzielnie na samej górze, sit jesienią brązowieje i czerwienieje więc całe zbocza nabierają intensywnego koloru. Ścieżka na zboczu, którą idę ku górze zaczyna się zwężać, widzę poprzez skalne złomy Dolinę Cichą ciemną, prawdopodobnie w deszczu. Przechodzę   otwartymi fragmentami góry i czuję silniejsze podmuchy wiatru, droga  staje się kręta, prowadzi zakosami w górę i znowu w dół.
Nagle na stromej i skalistej grani, gdzieś w pobliżu Suchych Czub staję jak wryty; między „zębami” skał poniżej ścieżki widzę coś niezwykłego– kolorowe światło w czarnej otchłani, dziwne zjawisko. Koliste światło ma kolory tęczy. Cały drżę i próbuję robić zdjęcie, „cykam” raz i jeszcze raz zmieniając ustawienia aparatu, próbując opanować drżenie rąk, ostrożnie podchodzę na śliskim piargu, staję bliżej święcącego i drgającego pierścienia...
Powoli poruszam rękami bojąc spłoszyć to zjawisko… naciskam jeszcze raz spust migawki – może uda mi się utrwalić tę chwilę, czy to możliwe ?
W środku światła jakby postać.. lecz o dziwnych proporcjach i tajemniczej formie..
 Skąd takie światło, jakaś nowa jego forma, kulista i przecież niewielka ? Stoję tak oszołomiony i niezdecydowany..
Nagle wszystko zanika.. Spoglądam dokoła – Polana Cicha jest cała w słońcu, zielona aż po horyzont, promieniująca spokojem. Nastrój człowieka przemierzającego skalne ścieżki jest zmienny jak inne i różne są stany gór – w deszczu, chmurach, słońcu z tęczą. Tyle emocji w tej niepowtarzalnej chyba chwili. Rozglądam się chwilę lekko oszołomiony i odchodzę.. Czy to było naprawdę..?
Do Czuby Goryczkowej (1913 m). mam jeszcze trochę wędrowania, to „trochę” to jeszcze przynajmniej 40 min drogi. Muszę się spieszyć bo czarne chmury dotychczas  stojące na grani teraz przechodzą na słowacką stronę i rozlewają się szeroko wokoło mnie i okolic. Robi się ciemniej i coraz bardziej ponuro. Na lekko uginających się  nogach – po przebytych wrażeniach
zjawiam się na Stacji Kasprowej  i po krótkim odpoczynku, we mgle zaczynam schodzić do Murowańca..
 Kiedy wspominam tamte momenty niezwykłej przygody czuję, że moja jakaś cząstka tam  pozostała i wspomnienie jest czasem zatrzymanym, na zawsze.
                                           Zachęcam do wędrówek po niespodzianki !
Zdjęcia wykonałem tradycyjnym mechanicznym aparatem Pentax ME, niezawodnym w trudnych górskich warunkach, na slajdach  firmy KODAK.
                                              Tekst i zdjęcia Krzysztof Porębski
                                                  wszelkie prawa zastrzeżone