sobota, 29 października 2016

Spacer z czaplami..


                               Spacer z czaplami..
To był jeden z ostatnich ciepłych dni jesieni.. Wybraliśmy się z sąsiadem, zapalonym ornitologiem i miłośnikiem fotografii, na wycieczkę poza miasto. Wyposażony głównie w aparat z czarno-białym filmem, poszedłem szukać odpowiednich motywów krajobrazowych, podczas gdy sąsiad udał się w szuwary wypatrując awifauny. Krążąc po łąkach, dostrzegłem przez lornetkę dziwne zachowanie mojego sąsiada. Kucał, skradał się, chował w odległych ode mnie kilkaset metrów zaroślach. Zaniepokojony tymi czynami sąsiada, postanowiłem sprawdzić tego przyczynę, czy oby nic nie stało mu się w głowę ? Okrążając łąki, szybko dotarłem do podmokłych terenów, pełnych wody i szuwarów.
I wtedy pojąłem o co chodzi.. Sąsiad był na szczęście zdrowy.. To co zobaczyłem, w pełni usprawiedliwiało jego zachowanie..
Kilkadziesiąt metrów dalej, zebrały się czaple. Nie dwie, czy trzy, ale cała gromada. Białe i siwe. Stały, dyskutowały, niektóre brodziły w wodzie szukając rybek.
Pierwszy raz widziałem taką ich ilość i to w dodatku obok siebie. Widok był wspaniały, ale jak je tu uwiecznić, kiedy w głównym aparacie miałem tylko film czarno-biały i szerokokątny obiektyw ? Byłem przecież za daleko. Miałem też ze sobą drugi aparacik, cyfrówkę z zoomem. Jedynym sposobem było je teraz podejść. Ale jak, skoro to bardzo dzikie i płochliwe stworzenia?
Musiałem użyć sposobu..
Cóż ja nie wyczyniałem.. Z powtykanymi za kołnierz szuwarami udając jednego z nich brodziłem w wodzie na jednej nodze, udawałem kłodę drewna, dziobałem trawę, wydawałem dziwne śpiewy, próbowałem unosić się do góry.. I udało się..
Z początku patrzyły ze zdumieniem i zdziwieniem, potem postukały się dziobami w czoła, aż w końcu wymieniły uwagi na mój temat, klęgocząc stwierdziły, że nie warto przejmować się takim dziwolągiem, a i tak pewnie zaraz się utopię..
 
                                           I tak właśnie powstały te zdjęcia..
 
                                 ..a przeżycie takiego spotkania jest niesamowite..


     ps. A mój sąsiad..? Od tamtej pory już nie chce ze mną nigdzie jeździć bez kaftana..

                                              Tekst i zdjęcia ARTUR SASIK
                                               wszelkie prawa zastrzeżone
 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Przy drodze z obrazka

Mijały letnie dni..
Od jakiegoś czasu poszukiwałem jakiegoś wyjątkowego miejsca do sfotografowania, które gdzieś tam krążyło w mojej wyobraźni. Kolejny dzień wraz z aparatem na klisze, przemierzałem odległe bezkresy, marzyła mi się barwna, w pełni naturalna sceneria. Lecz jak trafić w to jedno, wymarzone miejsce, bez śladów człowieka, a jednocześnie jakby stworzone dla jego radości.. Za mną było już wiele kilometrów i kilka dni poszukiwań.
Było już mocne popołudnie, ja z daleka od uczęszczanej drogi mijałem jedno z tych odległych gospodarstw położonych na uboczu cywilizacji. Miałem już zawracać, mocny upał doskwierał, pozostałem już bez wody do picia. Coś mnie jednak ciągnęło, by udać się za widoczne na horyzoncie małe wzgórza. Czy warto tam jeszcze iść..co ukrywają za sobą..? Ciekawość była silniejsza niż wyczerpanie.
I gdy udało się dojść do celu.. oczom ukazał się wymarzony widok jak z obrazka..
Tylko polna droga, a przy niej oaza naturalnego piękna..
Żadnego śladu człowieka, żadnych linii energetycznych, tylko zboża, naturalne polne kwiaty, kilka drzew i powoli płynące po niebie chmury.. I obok tego wszystkiego ja.. Czas się dla mnie zatrzymał..
                                Oto odnalazłem ten swój wyśniony obrazek świata..

Zrobiłem kilka zdjęć i wciąż stałem jak zahipnotyzowany. Nie mogłem odejść..
W pewnej odległości stała stara, na pół zawalona chata. Sprawiała wrażenie dawno opuszczonej..
Okazało się, że jednak nie. Zamieszkiwał ją stary pustelnik z psem. Był tak zdziwiony moją tam obecnością i chyba dawno nie rozmawiał z człowiekiem, że przyszedł kawałek drogi, zaciekawiony co ja tu robię.. dlaczego stoję tyle czasu w jednym miejscu.. przecież i tak nikt tu nie przyjdzie..
                                 Powiedziałem, że piękno, że urok..

Popatrzył tylko zdziwiony.. Gdzie..?? Jak ja miałem mu to wytłumaczyć ? Opowiedział jeszcze parę słów o sobie i odszedł mając mnie za dziwaka. Jego pies pomerdał tylko ogonem na tą myśl swojego pana. Widać rozumieli się znakomicie.
To było kilka lat temu.. Nigdy już nie trafiłem w to miejsce.. Lecz czasem to ono przychodzi do mnie w snach.. Malutka oaza z obrazka, zagubiona gdzieś daleko przy polnej drodze..
 
Zdjęcia wykonałem aparatem mojej ulubionej firmy Pentax na filmy i obiektywami Pentax 50/1,7 i Tokina 28/2,8, na filmie 100 ASA ,drugi aparat posłużył mi do zrobienia slajdów na materiale
Kodak Elite Chrome 100.
 
Tekst i zdjęcia  ARUR SASIK
wszelkie prawa zastrzeżone



niedziela, 6 marca 2016

Powietrzne spotkanie..



         Pewnego jesiennego dnia..


Szary jesienny dzień, gdzieś na Mazowszu.. Otoczony jedynie gęstą mgłą, przekłuty  wiatrem i chłodem, wbrew temperaturze i wilgoci, z sobie tylko znanym poczuciem szczęścia z przyjemnością zgłębiałem uroki tej pory roku i otoczenia.

 
Mgły snuły się gęsto, widoczność ograniczała się do zaledwie kilkudziesięciu metrów.
Dookoła jedynie pustka, żadnych odgłosów, żadnych ludzi..
Przeszczęśliwie skąpany w tej chłodnej szarości, z dala od ludzkich siedlisk, bez kompasu i map, oddalałem się w tą przestrzeń tracąc poczucie rzeczywistości.
Jedyne co przykuwało moją uwagę, to niebezpieczeństwo kryjące się w nieznanym świecie kilka kroków dalej. Jakiś zbyt szybki nierozważny krok, mógłby oznaczać zjechanie z jednej ze skarp z piachem, zsunięcie się po mokrych liściach i wpadnięcie prosto do zimnej wody.. brrr..


Spacerując tak, oddany naturze, nagle dosłyszałem ciche nieliczne dźwięki w powietrzu..
Unosiły się gdzieś w górze tego samotnego pustkowia, wprowadzając nieco tajemniczej poezji w ten czarno-biały obraz. Z początku nieśmiałe i delikatne, potem nieco mocniejsze, ale wciąż rozpływające się we mgle.. Z zaciekawieniem spoglądałem w biały sufit, niestety nie widząc tych moich przyjaciół w pustce chłodu. Postanowiłem podejść do wybrzeża rzeki i tam poczekać z nadzieją na zobaczenie tego lecącego towarzystwa. Przedarłem się przez nadbrzeżne chaszcze i śliskie głazy, niestety nie uzbrojony w lornetkę, zadarłem wzrok do góry. I wtedy pojawiły się one.. klucz pięknych dużych ptaków, od czasu do czasu pomrukujących sobie za pewnie o pięknie krajobrazu Mazowsza, i może o tej dziwnej postaci stojącej poniżej, która zamiast wypoczywać w domku czyli w gnieździe, w tak okropną pogodę woli stać i gapić się bezsensownie w górę..


Klucz składający się z ok. 15 dużych ptaszków przeleciał dalej bez wymiany pozdrowienia i nikł równie szybko jak się pojawił. Odprowadziłem je tyko wzrokiem, robiąc im tylko kilka pamiątkowych zdjęć, a nuż kiedyś się po nie zgłoszą..? Już prawie zniknęły z oczu.. już prawie je pożegnałem.. Kiedy miałem już odwracać głowę, nagle.. stało się coś dziwnego..
Formacja zaczęła zmieniać swój szyk, zwolniła, coś zaczęło się dziać tam w powietrzu, znanego tylko tym lecącym istotom. Teraz zawisła w powietrzu, powstał jakby mały bałagan, ale to tylko pozory, ktoś dobrze wiedział co robi tam na górze..
I oto ptaki jakby zaczęły zawracać.. W powietrzu zrobiło się nieco głośniej.. Ale zaraz.. Głosów jakby przybyło.. I chyba nie o to chodzi, że odezwały się osobniki, które dotychczas milczały.. Głosy pojawiły się też w innym miejscu.. Nachodziły z innej strony.. To brzmiało jak nawoływanie się wielu oddalonych stworzeń.. Rozbudzona ciekawość kazała mi przeszukiwać przestrzeń we wszystkich stronach, niczym przed nalotem. I oto jest..! A właściwie są ! Z zupełnie innego kierunku, z szarej przestrzeni, wyłonił się inny, następny klucz tego samego gatunku. Jeszcze z daleka, potem coraz bliżej.. Pierwszy klucz "wyszedł" na spotkanie swoim pobratyńcom, którzy jak dało się zauważyć po szczęśliwych dziobach, z przyjemnością dołączali do koleżanek i kolegów.

 
Powitaniom nie było końca.. Klucze wymieszały się, falowały, wirowały, formowały.. Ileż teraz było rozmów w powietrzu ! Ile radości ! W powietrzu aż huczało ! Ktoś wytrzebiotał jednak przez dziób- "komu w drogę, temu w czas".. i tak całe roześmiane towarzystwo, już razem, ruszyło w swoją daleką drogę odlotu do ciepłych domków..
Rzuciwszy mi od niechcenia na pożegnanie jakieś 'kla,kla", teraz jeden wielki klucz, liczący ok. 40 postaci, znikał za kurtyną mgły, równie szybko jak się pojawił.. Pomachałem im jedynie zmarzniętą łapką, nie potrafiąc nic sensownego wyklekotać w ich języku..


Tak oto, tego jednego dnia, pięknego na swój sposób, stałem się świadkiem pięknej ptasiej przyjaźni i rodzinnej zażyłości, jakże zwyczajnej, ale jakże wspaniałej, która pozostanie mi w pamięci do końca życia.

                                                      Tekst i zdjęcia  ARTUR SASIK